Chińczycy budzą we mnie skrajne emocje. Nie znam innej nacji, która by w tak prosty i autentyczny sposób cieszyła się życiem. Karaoke na stacji metra w trakcie krótkiej przesiadki pomiędzy liniami? Taniec na głównym placu miasta przy tłumie gapiów? Selfie w deszczu mimo setki turystów za plecami? Czemu nie! Chińczycy wyłuskani z tłumu są również bardzo pomocni. Podróżując stopem, często prócz transportu otrzymywałam darmowy posiłek lub propozycję wspólnej wycieczki. Zwiedzane Chin jest jednak dla obcokrajowców dość męczące. Wszystko przez kierowanych psychologią tłumu Chińczyków oraz ich zachowania, które cudzoziemcom wydają się co najmniej niestosowne. Ten wpis będzie własnie o tym, co mnie wkurza w Chinach.
Głuchy i głuchszy
No i czego oni tak się drą! Jakby do komórki trzeba było krzyczeć. Czy to rozmowa międzymiastowa albo z osobą niedosłyszącą? Podobnie zachowują się bez telefonu w ręku. Jakby chcieli udowodnić, że ten głośniejszy ma zawsze rację. Nie wiedzą co to szept. Ich sekrety nie mają prywatności. Gdybym tylko znała chiński i mogła z tych sekretów zrobić pożytek …
Chińczycy lubią też korzystać z głośnika na komórce. Z innymi trzeba się dzielić. Zwłaszcza jak leci (w ich subiektywnym odczuciu) dobra muzyka albo śmieszny filmik. A jak kilka osób wpadnie na ten sam pomysł to wraca zasada „głośniejszy, ma zawsze rację”.
Chyba właśnie te podkręcone decybele to rzecz, która wkurza w Chinach najbardziej.
PPP – pierdzenie, plucie, palenie
Nikogo prócz obcokrajowców nie dziwi pierdzenie w miejscach publicznych – w kolejce po bilet wstępu, czy w zatłoczonym metrze. I nie chodzi tutaj o puszczonego cichaczem bąka, tylko o pierdy rozdzierające czekającą specjalnie na ten moment ciszę.
Chińczycy plują w miejscach publicznych. Wszędzie. Czy to ulica, autobus, czy pałac w Zakazanym Mieście w Pekinie (widocznie plucie nie jest zakazane). Czasami mam wrażenie, że próbują wypluć mózg. Uniknięcie tych ślinowych pocisków wymaga niemal matrixowej zręczności i refleksu.
Mężczyźni palą nałogowo. Kobietom nie wypada. Palenie jest dość powszechne na ulicach, w restauracjach, a nawet autobusach. Najbardziej zadziwił mnie pan, który wspinając się na wysokości 4500 m n.p.m. błogo zaciągał się papierosem, podczas gdy jego małżonka w tym samym czasie zaciągała się tlenem z podręcznej butli…
Psychologia tłumu
Chińczycy podróżują grupami, wożeni autokarami z miejsca do miejsca bezwiednie podążają za chorągiewką przewodnika. Rozpychają się, popychają, wpychają się bez kolejki, wparowują w kadr zdjęcia w kluczowym, długo wyczekanym momencie. Zachowują się, jakby walczyli o przetrwanie. Winię za to panującą do niedawna w Chinach politykę jednego dziecka i nieznajomość koncepcji dzielenia się oraz ogromne zaludnienie. W końcu Chińczyków jest prawie 1,4 mld. Trzeba walczyć o swoje, żeby nie zginąć w tłumie.
Budzi to we mnie pierwotne instynkty, których nie lubię. Popchnięta po raz setny, nie wytrzymuje. Popycham w odwecie. Do przepychających się Chińczyków zaczynam mówić po polsku, jak uczestniczka „Azja Express”. Zaskakująco działa to lepiej niż angielski. Egzotyka wzbudza zainteresowanie. Rozstępują się na chwilę. Wystarczająco, żebym przemknęła dalej.
Obcy atakuje
Zagraniczni turyści to kłopot. W końcu to zaledwie kilka procent chińskiej turystyki. A trzeba ich meldować na policji, nie mówią po chińsku, są roszczeniowi. Nawet nie można na nich porządnie zarobić, bo ceny atrakcji turystycznych nie różnicują po kształcie oczu i kolorze paszportu.
Są w Chinach prowincje, gdzie większość hoteli nie przyjmuje obcokrajowców i trudno znaleźć nocleg. Obsługa na lotniskach często nie mówi po angielsku i trzeba użyć aplikacji, żeby upewnić się, że leci z nami bagaż. Podobnie w trakcie lotów wewnętrznych część stewardes zna jedynie chiński. W niektórych hotelach na recepcji w komunikacji pomagają zaawansowane urządzenia do tłumaczenia.
Zawsze pod ręką mam google translatora. Co nie znaczy, że się dogadam. Niekiedy w odpowiedzi płynie potok chińskich słów. W skrajnych przypadkach ktoś mi odpisuje. Po chińsku. Na kartce …
Dla ułatwienia nauczyłam się najważniejszych chińskich słów: “dzień dobry”, “dziękuję”, “warzywa”, “nie jem mięsa” i “piwo” 😉
Po co iść, jak można dojechać
Muszę przyznać, że infrastruktura chińskich miast i atrakcji turystycznych jest na wysokim poziomie. Szybkie pociągi, pasy ruchu dla (elektrycznych) skuterów i rowerów. W każdym turystycznym miejscu darmowe toalety. Ale czy na każdy punkt widokowy trzeba dojechać autokarem? Czy na górę nie można jak dawniej wejść pieszo? I czy na szczycie musi być McDonald? Nie wystarczy już własnoręcznie robiona kanapka?
W Chinach trzeba budować windy (w Zhangjiajie National Forest Park jest najwyższa zewnętrza winda na świecie prowadząca wprost na szczyt góry), kolejki linowe i parkingi dla setek autokarów. Jak wychodzę z metra z wielkim plecakiem zwykłymi schodami zamiast stać w kolejce do ruchomych, ludzie się na mnie dziwnie patrzą.
Czasami ta chęć dogodzenia chińskiemu turyście idzie za daleko. Bo czy trzeba wyburzać tybetańskie domy i świątynie, żeby budować drogi, hotele i parkingi mogące pomieścić tłumy chińskich turystów? Oczywiście taka demolka w przypadku Tybetu ma drugie dno (możecie o tym poczytać na stronie https://www.freetibet.org), ale kwestia braku nowoczesnej infrastruktury dla ciekawego świata chińskiego turysty również gra tu ważną rolę.
Ostatnio czytałam też o zamiarze wybudowania kolei przez Himalaje. W końcu każdy chiński turysta chciałby zobaczyć najwyższe góry świata!
Plastikowa matrioszka
Upodobanie chińczyków do plastiku mnie szczerze zaskoczyło. Foliówki rozdawane są masowo. Niewinnie wyglądające opakowanie skrywa ciastka na plastikowej tacce, każde w oddzielnej saszetce. Mokre chustki podobnie. Każda w osobnym opakowaniu. Pomelo na drzewach często rośnie w foliowym kondomie. Może to nowy gatunek owocu. Plastikówka…
Na ulicach miast śmieci nie widać. W atrakcjach turystycznych zatrudniane są osoby dbające o czystość. Co krok rozstawione są zakamuflowane śmietniki. Ale wystarczy udać się do małej miejscowości, żeby zobaczyć tony przewalających się śmieci made in China.
W trakcie opery w Szanghaju w rzędzie przede mną pewna Chinka przez 10 min przeszukiwała swoje foliowe reklamówki wepchnięte do eleganckiej torebki, zakłócając cienki głosik operowego śpiewaka. Chińczykom z butów nie wystaje słoma, lecz foliówki.
Bez telefonu, jak bez ręki
Chińczycy za wszystko płacą telefonem. Obwoźni sprzedawcy w autobusie, handlowcy na straganach z owocami, sprzedawcy pamiątek na szczycie góry – wszyscy wyciągają tabliczki z kodem QR. Nie są przygotowani na wydanie reszty.
Telefonem można nawet złożyć ofiarę w świątyni. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby żebracy zamiast ręki w błagalnym geście wyciągali kod do wpłaty darowizny.
W Chinach masa ludzi podąża nie tylko za chorągiewką parasola, ale również za ekranem swojego telefonu. Smartfon jest dla Chińczyka telefonem, aparatem, portfelem i kluczami. Znajomi w Szanghaju otwierali drzwi do klatki aplikacją. Przez telefon zamówisz jedzenie, zrobisz zakupy, zawołasz taksówkę, zapłacisz za wstęp do atrakcji turystycznej, czy bilet w publicznym autobusie. Jeśli im się rozładuje telefon są bezradni. Bardzo popularne w Chinach jest wypożyczanie power banków za opłatą (paradoksalnie wypożyczalnie zlokalizujesz za pomocą aplikacji w telefonie…).
Więcej o Chinach przeczytacie na blogu.